Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

sposobu go zbić na drogę... W czasie tego borykania z końmi, Trzaska krzyczał zniecierpliwiony: — Puszczaj mu cugle! nie zrywaj!
Gdy Borodzicz usłuchał, koń wreszcie trzęsąc się cały skoczył naprzód... Zygmunt swego głowę mu w górę poddarłszy zmusił też ruszyć z miejsca... wzięli się zaraz do pistoletów.
Zygmuncie, zawołał Borodzicz — westchnij do Boga... czuję, że twoja ostatnia godzina wybiła...
Słów tych domawiając nim tamten śmiechu głośnego dokończył, strzelił pan Gracyan... Zygmunt siedział na koniu... ale też przewalił się na krzyże, do góry ręce mu się podniosły i osunął się na ziemię, a koń wyrwał się z pod niego i czwałem popędził w las... Przyskoczył zaraz Dziemba i Borodzicz sam i Rzesiński do Piętki, któremu już krew usty buchała...
Kula przeszyła płuca, weszła gdzieś snadź aż pod krzyże i tam utkwiła. Rana była śmiertelna... Piętka jednakże dyszał, oczyma obracał i niecierpliwie ręką za piersi się rwał... Widok jego wszystek gniew, jaki gdzie jeszcze w piersi wrzał, uśmierzył; przystąpili wszyscy razem do ratunku... do narady co zrobić z jednym i drugim...
— Tylko wy o mnie wcale nie myślcie — rzekł stolnikiewicz — ja tam o swój bok się nie troszczę... dolezę do miasta jakkolwiek to się i wyliżę. Gorzéj z tym... bo go pono prędko trzeba nieść, aby ksiądz go choć na śmierć wydysponował...