Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

i smutny pochód dobiwszy się do szerokiéj drogi najprostszą skierował się ku miastu.




Noc całą spędziła Elżusia chodząc po pokoju, modląc się, myśląc i nosząc z uczuciami, które się w niéj zmieniały gniewem, żalem i boleścią zmarnowanego żywota. W uszach jéj brzmiało wyzwanie, które słyszała; wiedziała dobrze, iż skutków jego powstrzymać nie potrafi... a obawiała się sama nie wiedziała czego.
Brzydziła się mężem wiarołomnym, od którego na wieki się odłączyć postanowiła; przecież myśl, że zabitym być może, przejmowała ją trwogą... lękała się o stolnikiewicza, o Borodzicza, swojemu nieszczęśliwemu losowi przypisując i tę dolę, że życie ludzkie na sumieniu mieć może. Stryj Eligi z razu nic o wyzwaniu nie wiedział; dopiero rano nie mogąc usnąć, kazała go do siebie prosić Elżusia i opowiedziała mu wszystko. Przestraszony stryjaszek padł na krzesło ręce łamiąc. On już nie wiedział gdzie iść, co robić i jak zapobiedz spotkaniu, które nie mogło być próżnem, sądząc po zajadłości przeciwników.
— Matko Bozka, opiekuj się nami! zawołał: otoż! otoż! w cośmy to wleźli! Potrzebneż to było?
Elżusia zmilczała.
— Stryju Eligi, rzekła poczekawszy — idź proszę,