Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tego to kula wskroś przeszła pono, aż mu kędyś w krzyżach zawięzła. Ten jeśli się wyliże, powinien dać na mszę....
Eligi ręce załamał, stał... ale już posłańca nie było... Wrócił więc ku domowi z wolna, nie mając potrzeby szukać Bażantarni. Nie pilno mu było z tą wiadomością do synowicy, błądził więc po rynku, po bocznych ulicach, i tyłem domu poszedł naprzód dać znać wojewodzie. Po twarzy nieszczęśliwéj stryjaszka poznał wojewoda, że mu coś smutnego przynosi.
Eligi wyszeptał co słyszał naprzód, a potém dodał:
— Co mi, pan łaskawy radzisz? mam jéj pójść powiedzić?
— Lepsza prawda, niż oczekiwanie! rzekł wojewoda — tego, z pozwoleniem, łotra niewielka szkoda...
— A no zawsze on kiedyś był jej mężem szepnął Eligi; — ale kiedy jaśnie pan powiadasz, że potrzeba jéj oznajmić — pójdę...
Jakoż poszedł. Widząc wstępującego na próg, Elżusia przyskoczyła ku niemu.
— Mów! mów! co co wiesz... Zabity?
— Nie, ale podobno niewiele mu się należy — wybąknął Eligi, patrząc w jéj twarz bledniejącą, — przestrzelony na wylot.
— Kto go zabił? spytała Elżusia.
— Miarkuję, że Borodzicz... Trzaska też mocno ranny...
— Gdzie są?