Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

zyki i głowy im pootwierała, mieli też potém do nich panią bonę wdowę po oficerze, który był z Leszczyńskim powędrował do Lotaryngii i tam zmarł, kobietę zacną i dworskiego wykształcenia — ta dopełniła co matka poczęła.
Oboje rodzice Zygmusia często bywając u Okóniów, nie mogli się Elżuni napatrzyć — bodaj że przy kieliszku stary łowczy z cześnikiem coś o dzieciach pogadali, ale tego nikt nie dosłyszał. Zygmusia trzeba było do panny tak prowadzić, żeby się nie domyślał, że mu ją dać chciano, boby od niej uciekł pewnie.
Nie wiem spełna jak do tego doszli, że do Okóniów pojechał i Elżusię zobaczył, a no z razu mu się nie podobała. Rodzice byli markotni. W zapusty zaprosili do siebie sąsiadów, Zygmusiowi powierzywszy gospodarstwo i przyjęcie, bo do tego był jedyny. Przyjechały i dwie zamężne i trzy jeszcze w domu będące Okóniówny. Elżunia między niemi perłą się wydawała, a nietylko siostry, ale wszystkie inne kobiety gasiła urodą i postacią. Zygmuntowi dopiero się oczy otworzyły, a bodaj i serce. Zabawy nadzwyczaj były wesołe, młodzież sobie dobrze podpiła. Zygmuś Elżuni ani patrzał, ona mu też kwaśnéj miny nie robiła, bo chłopiec był urodziwy, wesół, wygadany, zręczny, a taniec prowadził i wszystkich na podziw zagrzewać umiał, tak że rej miał wszędzie. Już pono pod koniec onych szalonych zapust, w tańcu snadź, gdy nie bardzo na nich uważano, panu