Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

— Muszą być około téj Bażantarni... posłano po doktora i po księdza...
Pani Piętkowa rzuciła się szukając kwefu i płaszczyka.
— A to dokąd? dokąd? zawołał Stryj.
— Tam, gdzie teraz miejsce moje... Żywego w oczybym nie widziała, przy umierającym być powinnam...
Stryj Eligi stanął jak wryty...
— Kto te baby zrozumie? rzekł w duchu... Wczoraj tak — dziś inaczéj... Ruszył ramionami.
— Wstrzymajże się asińdźka... niewiadomo dokąd jechać? gdzie? po co? nie uciecze teraz!...
Nic mu na to nie odpowiedziała synowica, z gorączkowym pośpiechem porwała bezprzytomna kwefy, chustki, co znalazła pod ręką.
— Koni! zawołała! koni! Idź stryj... po powóz po konie! Jeśli ich nie znajdziesz — pójdę pieszo... Ja tam być muszę, tam teraz miejsce moje.
Wielce skłopotany, nic już nie mówiąc, Eligi wyszedł pięścią bijąc się o czoło.
— Teraz koni! teraz jéj trzeba koni! gdzie ja jéj koni dostanę?
Rozpaczliwemu położeniu nieszczęśliwego w istocie staruszka przyszedł w pomoc, widząc go tak pomieszanym, gospodarz domu, obiecując powóz i konie... Tych bowiem, któremi przyjechali użyć nie było można, połowa była rozkuta, jeden ochwacony...