Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

nogi chwiały... doprowadziła chorego do gospody...
Tłum ludzi, cisnących się na to smętne widowisko, towarzyszył im aż do wrót samych.
Przy łożu umierającego, uczucia, stosunki, plany i myśli, zmieniło się wszystko... Rozgniewana kobieta ustąpiła miejsca żonie, która czuła się w obowiązku dotrwać przy nieszczęśliwym do końca.
Oddano najlepsze łoże nieprzytomnemu i nieotwierającemu już oczu Zygmuntowi... którego ranę na nowo płynącą krwią opatrzył raz jeszcze lekarz. Rana, utrata krwi, boleść odjęły mu przytomność, tak, że mało dawał życia znaków... niekiedy tylko otwierał oczy, które nie zdawały się widzieć i rozpoznawać przedmiotów, i powieki ociężałe opadały znowu, jakby do snu wiekuistego. Twarz jego miała już tę bladą, trupią powłokę, którą śmierć nakłada na człowieka... a jednak życia iskierka tlała w nim jeszcze... i z nią nadziei iskierka.
Lekarz przepisał wszystko, co przy rannym zachować należało... zostawił do pomocy umiejętnego felczera i popatrzywszy z ciekawością na twarz Elżuni, która wyglądała teraz ze swą pięknością jak starożytna głowa Meduzy — odszedł. Został ks. Brzeski czekając chwili gdy sił i życia powróci tyle, ażeby mógł odchodzącego wędrowca na podróż ostatnią opatrzyć pociechy słowem i przejednania. Elżusia siadła w nogach przy łożu i pozostała na straży — stryj Eligi ze zdumieniem i pokorą kręcił się tylko około progu drugiéj izby — nie śmiejąc wejść a w du-