Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

późno już wyszedł nieco orzeźwić się świeżém powietrzem. Niedaleko od bramy zastał jakby na czatach stojących Trzaskę i Borodzicza, którym rad był serdecznie. Podszedł więc do nich, i razem pociągnęli naprzeciwko do winiarni... Tamci chcieli się dowiedzieć o Piętce i saméj pani, a Eligi potrzebował poskarżyć się na dolę swoją. Trzaska mimo okrutnéj rany, którą mu zalepiono i zabandażowano, ani w łóżku ani w domu wytrwać nie mógł. Palił go niepokój jakiś.
— No cóż się u was dzieje? zapytał Borodzicz — żyje?
— A żyje! a żyje! i teraz moja synowica siedzi przy nim tak pilno strzegąc poruszenia każdego, jakby wczoraj sobie z nim oczu wydrzeć nie chcieli! No! niechże tu kto babę zrozumie! Ale — to z tego wszystkiego nic nie będzie! daremna rzecz! lada moment skona! życia odrobina się w nim ledwie kołacze... Dopieroż miła sprawa z trupem w domu!
Trzaska jęknął, biorąc się za bok...
— Wszystko — rzekł — dziwowiska i przygody osobliwe!
— Osobliwe, dodał Borodzicz... I cośmy się mieli pozbyć trutnia, to mu przebaczenie pono wyrobimy...
— A jeśli pociągnie — mówił Eligi — jeszcze gorzéj... bo nas wymęczy... wynudzi, a żyć nie może — to darmo, kiedy mu kula prześwidrowała wnętrzności na wylot!
— Ba! ba! rzekł Borodzicz — na złość nam wszyst-