opuściła prawie na chwilę łoża męża, który widział ją, poznał, zdawał się nadzwyczaj zdziwiony, ale że mu pytać i mówić nie pozwalano — milczeć musiał. Oczyma tylko każdy ruch i wejrzenie żony śledził. Z razu prawie rozrzewniona i czuła a zabiegliwa, Elżusia okazywała dla chorego troskliwość nadzwyczajną — w miarę jednak jak do sił po trosze przychodzić zaczął, chociaż nie rzuciła go, ostygła widocznie. Spełniała obowiązek, nic więcéj nad to...
W duszy Zygmusia odbywać się musiało dziwne jakieś odrodzenie i zmiana uczuć, którą tylko oczy zdradzały. Szukał jéj niémi, bez gniewu, owszem jakby prosząc przebaczenia, złagodniał, upadł na duchu i na ukradkowe pytania Dziemby, który korzystając z chwilowéj niebytności pani, przyskakiwał kilkakroć ku niemu, odpowiadać nie chciał. Dziesięć dni spłynęło na takiém milczącem opatrywaniu chorego, przychodzącego do sił powoli... Lekarz już nie przestrzegał milczenia, wzruszeń tylko lękać się kazał. Zygmunt odzywał się krótkiemi słowy do służby, ani on jednak do żony, ani ona nie przemówiła do niego.
Stryj Eligi przychodził czasami, stawał zaprzeciw łoża, patrzał na Piętkę i głową kiwał. Gniewało go przecię, że trutnia ocalono; a był za tém ażeby, gdy cokolwiek do zdrowia przyjdzie, wysłać go z Dziembą na kwaterę własną. Z synowicą rozmówić się otwarcie nie śmiał, zagadnąć ją próbował, lecz że... milczała — nie nacierał. Codziennie Trzaska i Boro-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.