Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

dzicz przychodzili do winiarni, gdzie stryj do nich się wymknąwszy, opowiadał o stanie chorego.
— Nie ma wątpliwości, rzekł Borodzicz jednego z ostatnich dni drugiego tygodnia: że p. Zygmunt wyżyje. Jeśli dotąd nie poszedł ad patres nie będzie mu nic... Ale cóż jejmość myśli — stryjaszku?
— Alboż ja wiem? albo ja ją rozumiem? albo to kiedy mężczyzna kobietę odgadł? mówił stryj. Nie mówi nic... Z razu chodziła bardzo pilnie koło niego teraz nagląda tylko. Wiem to, że ją raz próbował pocałować w rękę, i że mu wyszarpnęła i uszła. Nie gada do niego nic, a na zapytania odpowiada tylko gdy konieczna wymaga potrzeba.. Któż tu ją zgadnie!
— Ona mu teraz wszystko przebaczyć gotowa! dodał Borodzicz.
Stryj głową pokiwał... przecząco.
— Dobrzeby tylko było, rzekł, żeby się to raz czy tak czy owak skończyło!... dałbym na mszę świętą z własnéj kieszeni.
— I ja też westchnął Borodzicz...
Trzaska jeszcze swą ranę upartą leczył, ale nie wiedząc po coby tu dłużéj siedział, a lękając się aby stolnikowa nie była o niego niespokojną, powoli o odwrocie zamyślał. Wojewoda, który kilka razy nawiedzał Piętków, upartszy nieco, pobyt swój bodaj dla pięknych oczu przeciągał wzdychając..
Jednego dnia, gdy już Zygmunt coraz się lepiéj mieć poczynał, i na łożu mógł siedzieć, a choć blady