Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

wszakże do skutku obietnicę, zabrał się razem z Dziemba i wyniósł z mieszkania.
Gdy się to stało, stryj pobiegł zaraz na codzienną schadzkę, dać o tém znać Borodziczowi i Trzasce. Ostatniego już tu nie zastał... bo znudzony wyjechał do domu. P. Gracyan tylko wierny służka, trwał na swém stanowisku.
— Wiesz asindziéj co się stało? wiesz co się stało? zawołał stryj wpadając do winiarni. Zygmusia już nie ma? Żona wczoraj abszyt dała!
— A wy? cóż z wami?
Praeter propter, o ile ja wiem — ruszamy pono do Wólki. Stałem podedrzwiami gdy rozmawiali... Wręcz mu objawiła — Ja z tobą żyć nie będę. — Upomniał się o powóz i konie, ona o posag! a dziś ruszył jak zmyty.
— Dokąd?
— Albo ja wiem. I pytam się ja asindzieja? dodał Eligi — po cóż go było chuchać, ratować, doktora płacić, bulioniki mu gotować, nocy nie dosypiać — aby go potém na zieloną paszę puścić? Hę?
Borodzicz ruszył ramionami.
— Teraz — rzekł — Eligi wszysko powraca ad status quo ante bellum... a cośmy się najedli biedy, to przy nas zostaje... Otoż to mospanie, baby! otoż to baby!
Machnęli obaj rękami, napili się wina...
— Aj! aj! westchnął stryj: z boku wyjęta kobieta bokiem wyłazi! Szczęśliwy jestem żem się nie ożenił!