Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

owoż panu winszuję, żeś niebezpieczeństwa uniknął! Żebym teraz dostał się do brata do Wólki szczęśliwie — oho! drugi raz mnie żadna w podróż nie namówi. A toć panie jeszcze heroina, i zacna, i cnotliwa, i piękna, i dobra sobie niewiasta, a taka z nią bieda — powiedz mnie, cóżby to ze złą było?
Uśmiechnął się Borodzicz..
— Mnie się zdaje — rzekł, wracając, ad medias res — że ja tu może potrzebny wam bardzo nie jestem... należy mi do domu powracać!
— Jak sobie asindziéj chcesz, a no — lepiéj poczekaj nieco — rzeczy się wyklarują, jutro może inny wiatr zawiać. Zygmusiowi też bardzo dowierzać nie można, zły odchodził.
Tak się rozstali. Zygmuś w istocie odszedł ze swoim Dziembą nie tak zły i gniewny, jak zdesperowany i smutny. Obrzydło mu było samemu życie, które wprzódy prowadził; w czasie choroby myślał o przebłaganiu Elżusi i o poczciwym, spokojnym żywocie na wsi... wdzięczen był żonie za jéj dobroć i pieczołowitość czasu niebezpieczeństwa, odezwało się w nim dawne serce ku niéj, żałował za grzechy... Zdawało się, że i ona także przebaczy i zapomni, widział nieraz pół przymkniętemi oczyma łzy na jéj powiekach, smutek w jéj rysach... był prawie pewien, iż wszystko zapomniane zostanie... teraz — wyrzucony i popchnięty, nie wiedział czego się chwycić. Błądził pierwszego dnia przechodząc się sparty na ramieniu Dziemby około Zwingru, gdy wśród