Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

Stryj, którego poprosił grzecznie Julek, nie miał iść wielkiéj ochoty, poszedł się więc spytać synowicy czy mu posłuchać każe. Elżusia powiedziała. — A idź stryju... przecięż cię nie zje...
Posłuszny stary powlókł się z Dziembą. W ciemnéj stancyjce, na łóżeczku wązkiém, w betach, znalazł Zygmunta drzemiącego snem niezdrowym... Siadł przy rozbudzonym na drewnianym stołku.
— A co mi asindziej — każesz? spytał.
— Jedziecie do... Wólki? rzekł Zygmunt. Jejmość mi mówiła... Jedźcie sobie — mnie już nic do tego, jak ona powiada, — a no, i jabym do domu rad powrócił, a nie będę mógł.
— To czemu?
— Nie mam grosza, a długi są... Ha! co chcesz stryjaszku — przepraszam, że cię tak nazywam — młodość nie radość! Hulnęło się, trzeba za głupstwo zapłacić... grubo! grubo! bo i krwią się płaciło. Sasi mnie tu zamorzą, jeśli grosza nie będzie.
— A jak grosza dostaniesz... to wiesz co zrobisz? ośmielił się szepnąć Eligi — hę? Pójdziesz do tych djablic i będziesz hulał znowu?
— Hm! może to być! rzekł Zygmuś — ale widzisz stryjaszku na świecie tak nudno, że dalibóg temu dziwować się nie powinniście. — Więc cóż?
— Więc co? powtórzył stryj...
— Jakaż rada wasza? spytał Piętka, czy wreszcie tu na Frydrychsztacie położyć się na sen wiekuisty z kamieniem pod głową?