Ruszył ramionami stryj Eligi. — Albo ja wiem.
— No, to obadwaj niewiemy nic — trzeba ażeby ktoś trzeci nam powiedział coś — pani Elżbieta z Okóniów Pienkowskich Piętkowa rady nam swéj udzielić nie zechce... tandem co, ex-stryjaszku Eligi?
— Tandem, panie ex-synowcze — ja nie wiem; ale czegoż chciałeś odemnie?
— Oponujesz nie dosłuchawszy...
— Milczę.
— Trzeba przecię, żeby mnie kto z niewoli téj nie babilońskiéj, ale saskiéj wykupił. Mam długi w Krakowie, mam długi tu... mam wszędzie, bo i na wiosce się znajdą... jest tego wcale przystojna sumka..
— A no — ja grosza złamanego nie mam... odezwał się stryj; a gdybym miał to bym go jegomości nie dał.
— Ja to wiem, dokończył Zygmuś — jednakże ja tu z głodu umierać sobie nie życzę. Jejmość mnie nie chce?...
— Nie chce...
— Do domu wracać nie ma po co... Słuchajże ex-stryjaszku Eligi... Stary twój brat ma pieniądze... wiesz...
— A gdyby miał?
— Niechże sobie wioskę kupi... dam mu ją za co ocenicie... Macie tam ludzi uczciwych, to ten sam zbójca Borodzicz, Mioduszewski... i były mój teść... ale — ale? jest tu Borodzicz? przerwał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.