Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

gi, — chce pono tu służby wojskowéj, albo w Prussiech szukać. Plecie jak na mękach!...
Zamyśliła się Elżusia: — poszljécież mu Borodzicza, a powiedzcie, żeby potém przyszedł do mnie.
Tego dnia wszakże Borodzicza nie znaleziono, dopiero nazajutrz gdy do winiarni przyszedł, powiedział mu stryj czego od niego żądano i że potém prosi go Elżusia do siebie. Uszczęśliwiony Gracyan wyrwał się zaraz pod Trębacza, aby co rychléj zobaczyć swoją królową.
Zygmusia znalazł w koszuli, wybladłego, schudzonego nad miską strawy brzydkiéj (gęstwiny mięsa wieprzowego z włoszczyzną), klapiącego łyżką po jadle, którego w gębę wziąć nie mógł. Dziemba też z nim z jednéj misy jadł... nieprzebierając bardzo. Lepszego nie było za co kupić; szczęściem, że i to na kredyt dać chciano.
Gdy Borodzicz wszedł, Piętka nie wstając podał mu rękę — uściskali się w milczeniu.
— Patrz Gracku mój — rzekł — jakie te bestye Niemcy rzeczy dają ludziom jeść, pod pretekstem że na kredyt lepszych nie mogą. U mnie wieprze wymyślniejszą strawą z osypką karmiono! Ani przełknąć! A no — co robić! nastał post po zapustach...
Odwrócił się ku niemu.
— Nielitościwieś mnie prześwidrował tą kulą, mówił daléj — jeszcze ją czuje jak przezemnie leciała... Zawsze to jednak była przyjacielska ręka — życia mi odrobina została... Wiesz — Garcku? ja może chyba