Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

stukot otwierających się drzwi przelękniona nieco ukazała się blada twarz panny Duparc — wylękła się jeszcze bardziéj i oburącz za drzwi chwyciła postrzegłszy Piętkę, który od choroby i wzruszenia jak trup wyglądał. Oczy mu tylko na białéj twarzy płonęły gorączką...
Duparc niewiedziała co począć... zwróciła się nazad do gabine tu, którego drzwi chciała zatrzasnąć potém wbiegła do pierwszego pokoju, zagniewana i zaperzona.
— Ale któż tak ludzi nachodzi! zawołała... Przeciężeśmy się pożegnali z panem, raz na zawsze!
Zygmunt z wielkim wysiłkiem zdobył się na uśmiech... rękę trzymając w kieszeni brzęknął złotem, które w niéj trzymał.
— Moja droga Duparc! rzekł błagająco — darujże mi! zmieniło się moje położenie... Paktol mi wczoraj wpłynął do kieszeni, a z kimże go dzielić, jeśli nie z tobą... Bez ciebie nie ma zabawy, radości nie ma! życia nie ma....
Niedowierzająco jakoś patrzała nań Francuzka. Brząkał ciągle złotem, i dobywszy garść, na dłoni wyciągnął je przeciw światła...
— E! zapomnijmy o wszystkiém zawołał. — Soyons bons amis comme jadis... Kogoż tam masz w gabinecie? ja nie jestem zazdrosny...
Ruszył ramionami...
— Zupełnie zazdrosny nie jestem! Bylem mógł się