Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

wesołego twego szczebiotania nasłuchać... — Któż tam jest w gabinecie?
Duparc zręcznie się udobruchała.
— To... ten młokos natrętny, szepnęła cicho... ten Flemming...
— Cóż on mnie przeszkadza?... Zjemy sobie wieczerzę we trojgu... a wszakże która z twoich przyjść musi... Fanchonette...
Francuzka się wahała... Zygmunt rękę jéj podał.
— Bez gniewu zawołał — myśmy starzy znajomi... przyjaciele...
— Ten młokos! taki zazdrosny, poczęła cicho ruszając ramionami Duparc, i odprowadziła ku drzwiom. Udaj, że wychodzisz... proszę... wiesz drzwi gabinetu.. odpocznij tam... za godzinę będziemy sami, przyjdzie Fifina tylko i Laroche. Wieczerzę zjemy razem... lecz młokosa odprawić muszę...
Zygmunt począł się niby żegnać, a Francuzka odprawiać go głośno i niecierpliwie... Wyszedł wreszcie zamykając drzwi za sobą... i tuż wsunął się do znajomego gabinetu. Jedna lampa w alabastrowém naczyniu oświecała ten kątek cały atłasem wybity i sofami okolony... Zygmunt położył się i wyciągnął bez ceremonii... czując potrzebę spoczynku.
W pół godziny może weszła na palcach Fifina... Była to jedna z tancerek panny Duparc: wdziękami, aztuką i sławą niżéj daleko od niéj stojąca, istota tęskniąca do swéj wioski, wciągnięta w życie, które