Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecz czy ja pomódz wam mogę?
— A! pewnie. — Zygmunt wziął ją za rękę — i ścisnął — Fifina zadrżała.
— Coż to jest?
— Tyś dobre dziecko! powtórzył Piętka... ty znasz Duparc... ty wiesz jak trafić do jéj głowy... bo — do serca drogi nie ma, gdzie samego nie ma serca... Fifino pomożesz mi?
— To coś okropnego?
— A! nic! nic... lecz dla mnie idzie o życie lub śmierć... Znasz ten łańcuch z granatów, który jéj dałem przybywszy? Jam go ukradł u żony... muszę go odzyskać, lub gorzéj będę niż złodziejem... Na tym łańcuchu wisi życie moje? Jak go odzyskać? jak? mów!
Fifina patrzała mu w oczy prawie przelękła gwałtownością z jaką to mówił. Piętka przykląkł przed nią:
— Poradź mi! pomóż mi.
Dziewczę oczy sobie zakryło dłońmi... zamyślone.
— Jak go odzyskać? Duparc przywiązuje cenę do niego. Jest starożytny i piękny. Sam król widząc go na niéj pochwalił — nie pozbędzie go tak łatwo!!
— Na coby go zamieniła? mów! pomyśl wołał Zygmunt — czego ona teraz chce? o czém marzy? Duparc ma fantazye ma dziwactwa. Rzuca to dziś za czém wczoraj przepadała...
Fifina wstała i zaczęła się zadumana przechadzać po gabinecie.