Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

— Komu? czyż jeszcze? strwożony zawołał Borodzicz.
— E! to nic! ja go sam i to pięścią zapłacę, dodał Zygmunt — należy się bowiem gospodarzowi z pod Trębacza pamiątka, karmił mnie w czasie przednowku śmierdzącą świniną, bestya... tego mu darować nie mogę...
Ostatnią tę należność na wyjezdném sumiennie oddawszy kłaniającemu się Niemcowi, Piętka siadł z Borodziczem na wóz i pożegnał niefortunne miasto, w którmé pono życie całe w kilku miesiącach wyszafował... Byli na moście, gdy spotkali jakby naumyślnie w téjże godzinie wyruszającą tamże całą kompanią francuzkich skoczków na jarmark do Lipska. Duparc po dniu wyglądała na harpię, a Fifina na poczciwą dziewkę folwarczną... Laroche i jego towarzysze na komedyantów Scarron’a... Postrzegłszy Piętkę, Duparc pokazała mu koniec języka... Fifina pozdrowiła go od ust, Francuzi przypatrywali się niezwykłym zaprzęgom i strojom towarzyszów Zygmunta... Jakiś czas jechali obok, potém drogi rozeszły się jedna w prawo, druga w lewo... Piętka już się nawet nie odwrócił... Jechał chmurny a milczący, co mu się trafiało rzadko, pokaszliwał tylko i niekiedy czuł w ustach smak krwi, która za najmniejszém wzruszeniem i znużeniem na nowo się pokazywała. Borodzicz miał dosyć kłopotu z przewiezieniem go do Krakowa, kilka razy w drodze stawać z nim będąc zmuszony, bo sam widział, że Piętce po-