wszystko to przeszło. Tu, proszę pana, jakiegoś sobie owczarza jegomość sprowadził, ten mu dał jakąś tłustość pić i smarować się nią kazał... a śmierdziało paskudztwo, jak kiedy skóry wykręcają. To proszę pana taki cudowny owczarz, że przez sen gada co komu robić, a chyba kto już jedną nogą na tamtym świecie, to go nie wyciągnie na powrót! Jak zaczęli pana smarować, smarować i poić... tak zaraz począł do siebie przychodzić, i wszystko ustało — zdrów jak ryba... a je — proszę pana — że dalipan trzeba ino stać i patrzeć, i dziwować się.
Słuchając téj relacyi Borodzicz prawie uszom nie wierzył — ale nim ją na żywym mógł sprawdzić, widział tylko, że Zygmunta w domu nie było, co już starczyło za dobry znak.
Kazawszy tedy konie wyprządz, czekał na powrót, który nie rychło nastąpił. Spał już pan Gracyan posławszy sobie na tapczanie Dziemby, który się przeniósł na podłogę, gdy zaczęto do drzwi bić — i Piętka wszedł... Już po bryczce stojącéj w dziedzińcu poznał, że Borodzicz przybył, i przyszedł go oburącz witać...
Przy świecy wyglądał wcale dobrze... Nie był to Zygmuś dawnych czasów z epoki poprzedzającéj owo historyczne głupstwo... ale komu innemu i tak wyglądać byłoby dosyć. Na twarzy dawnéj wesołości nie znalazł Borodzicz, ani téj rzeźkiéj ochoty do życia i użycia, poważniejszy mu się wydał, ironiczny, ale dzięki Bogu, silny i znowu zdrów.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.