Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

Przez dni kilka bawiąc w Krakowie pan Gracyan, nic z Piętki dobyć nie mógł, co myśli z sobą czynić daléj. Odpowiadał mu: Albo ja wiem? zobaczymy... byle się żyło...
Kilka razy o żonę zapytał... niewiele się dowiedzieć mógł i milczał znowu. Borodziczowi wreszcie trzeba było powracać — poszli razem pod Szczupaka na śniadanie. Piętka przyjmował — ale nie po staremu: ani ochoty, ani humoru w nim dawnego nie było... plótł, śmiał się, żartował, potém nagle jakby kto nań czar rzucił, bladł, milknął, wzdychał i posępny siadał w kącie. Dobywał z siebie gwałtem wesołości, a gdy się tylko zapomniał, wracał do zadumy i czarnych myśli.
— Asindziéj wracasz, panie Gracyanie, rzekł przy śniadaniu: w dawniejsze moje, nasze strony — pokłońże się tam nietylko ludziom odemnie, ale i starym drzewom... Ja ich pono nie zobaczę — a dalipan ledwie mi ich nie gorzéj żal niż ludzi.
— Gdzież ty zamieszkasz? czy wędrować myślisz?.. spytał Gracyan — toż choćby ja wiedzieć muszę, na wypadek interesu.
Piętka ruszył ramionami: — Albo ja sam wiem!... Zgłoszę się do waszeci, gdy będzie potrzeba — jeszcze żadnego planu nie mam.
A po przerwie milczącéj spytał:
— Nie mówiła wam jejmość czy rozwodu żąda?
— Nie było o tém mowy.
— Więc to tak sobie zostanie, dopóki Panu Bogu