się nie podoba jedno z nas od drugiego uwolnić — bo już o zgodzie mowy nie ma. I coby to była za zgoda? Wiesz waćpan przysłowie... wilk chowany, przyjaciel jednany... wszystko to licha warto?
Zapili sprawę.
— Powiedz bo mnie przecię przynajmniéj co z sobą myślisz, jeśli już nie chcesz powiedzieć gdzie się osiedlisz rzekł Gracyan.
— Nie mogę ci powiedzieć o czém sam nie wiem — powtórzył Piętka. — Jak mi co do głowy przyjdzie... zobaczę... albo się do wojska zaciągnę... albo dzierżawy sobie poszukam... albo.. wiesz com ci sam mówił: kapucynem zostanę.
Rozśmiał się.
— Kapucynem nie możesz przecięż być, boś żonaty.
— No, to nas rozwiodą, starszy Pan Bóg, niż pan Rymsza!!!
— I przyznam ci się, że na kapucyna nawet dziś w tobie kwalifikacyi nie widzę...
Choć śniadanie było pożegnalne, ostatnie, które się zwykło oblewać między przyjacioły, pili niewiele — ochoty nie było... Borodzicz cedził, Zygmunt o szklance zapominał... a mimo to, do wieczora niemal przęstękali tak, nie mogąc się rozstać. Piętka przeprowadził pieszo Gracyana, aż za Wesołą wyściskał go, łzy miał w oczach... tamten na dobre płakał... Rozjechali się, długo ku sobie rękami i chustami powiewając z daleka... Nazajutrz Piętki
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.