w Krakowie nie było, wyjechał znajomym się nieopowiedziawszy dokąd?....
Borodzicz powrócił do domu... a cokolwiek się rozpatrzywszy pojechał do Okonia.
Jejmości jeszcze w nowo nabytéj wiosce nie było. Ojciec go przyjął, pytając o tranzakcyę naprzód... Obejrzał podpis, oblatę osobistą dokumentu, formalności wszystkie... pochował papiery — o Zygmuncie ani słowa.
Weszła i Elżusia. — Po obiedzie przystąpiła do gościa, jakby go pytać o co chciała a nie śmiała — on też raczéj się obawiał pytania niż wyglądał go, nie mając co powiedzieć.
— Jak się panu jeździło?
— Dosyć dobrze...
— Pana Piętkę, rzekł Borodzicz — zastałem nad wszelkie spodziewanie lepiéj. Jakiś owczarz go wyleczył, bo gdym z nim przybył do Krakowa, krwią tak pluł, żem myślał, szczerze powiedziawszy, iż mu się nie wiele należy. Zastałem go zupełnie zdrowym, choć bardzo zmienionym... bardzo ponury jest i smutny...
Elżusia słuchała ciekawie, nie odpowiedziała nic.
— Zgodził się na wszystko, mówił daléj Borodzicz... Nie wiem tylko co z sobą teraz pocznie, napróżno się go dopytywałem, powiedzieć mi nic nie chciał, ani nawet dokąd się uda.
Ukradkiem w oczy spojrzawszy Elżusi — Borodzicz posępną twarz, ale chłodną zobaczył. — Słuchała cie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.