no było rzec słowa, ani go wspomnieć. Ojciec nawet i matka unikali wzmianki o nim...
Tak upłynęły trzy lata...
Trzy lata! krótki to na pozór przeciąg czasu, ale dla wielu wydają się one wiekiem, a gdy niemi się przeszłość zasunie i pokryje, — czasem śladu jej już nie ma... Coś innego na tém nasypisku urosło...
Trzy lata upłynęło jak o panu Zygmuncie Piętce ani słychu nie było. Historya jego z wieloma dodatkami pięknemi obiegała już z ust do ust dla nauki przyszłych pokoleń; niewiasty mężów nim straszyły... opowiadano o nim przygody tak dziwne zaprawdę, iżby ich na dwa życia szaławiłów stało... na rachunek nieszczęśliwego, składano wszelkie lekkomyślne figle, jakie inni płatali od stu lat może. Borodzicz może jeden zajmował się jego losem i pilno starał się o nim wiadomości zasięgnąć... napróżno. Jeździł parę razy do Krakowa, dopytując czy tam go nie widziano lub nie słyszano o nim; języka jednak nie udało mu się dostać... Przybyłych z daleka badał czy gdzie Piętki nie spotkali — Piętków innych wielu napytał, ale swojego nie.
— Jak w wodę wpadł! powtarzał Borodzicz — dalipan szkoda człowieka.
Trzeci tak rok dobiegał, gdy jednego wieczoru powróciwszy z pola i w ganku kazawszy sobie dać kwaśnego mleka ze śmietaną, zasiadł pan Gracyan nad misą, dobrawszy do niéj kawał pięknego razowego chleba. Dzień cały był pogodny, zachód słońca
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.