Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

prześliczny, cisza wieczorna urocza... Prosta poczciwa dusza wieśniacza pana Gracyana czuła, że się cała natura modliła przed snem nocnym. Przysłuchiwał się téj pieśni niezrozumiałych słów, a tak jasnego i wyrazistego dlań znaczenia, a oczy mu łzą zachodziły.
— Nie był w życiu szczęśliwym... dobijał się już do drugiéj jego połowy sam jeden bez towarzyszki bez rodziny, bo ta była rozproszona i daleka... a mimo to — dziękował Bogu i za ten żywota kawał przebyty w spokoju, bez niedostatku i troski... Jakoś mu było na sercu błogo... i w duszy jeśli nie wesoło — to pogodnie. Lipa szumiała cicho w dziedzińcu, ptaszki świergotały, a w niedalekim stawku kumkały żaby na dobranoc... Ludzie z pola wracający mimo bramy dworskiéj, śpiewali... Niektórzy witali Borodzicza: Niech będzie pochwalony! on im się kłaniał i pozdrawiał...
Aż tu, gdy nad mlekiem pracuje z ubielonemi wąsami... na gościńcu zatętniało. Borodzicz miał takie ucho wprawne, iż każdego z sąsiadów i przejeżdżających po dźwięku bryczki i koni chodzie się domyślił. Tym razem aż łyżkę położył, tak coś dziwnie brzęczało... a że do dworu ktoś jechał nie ulegało wątpliwości, bo tamtędy daléj drogi nie było. Wstał więc od mleka, stanął, rękę przyłożył jedną, potém obie do czoła i patrzał... Z za krzaków i płotu ukazała się bryczka, cztery tęgie konie, chłopak i woźnica na kozłach, na siedzeniu jakiś jegomość z dłu-