— Jak we wsi? gospodarka?
— Idzie dobrze, rodzi jak należy, zbierają w czas... dobytek we dworze... Prawdę powiedziawszy, mówił Borodzicz — niewidać na niéj by z tego wszystkiego szczęśliwą była, — lecz się żyje.
Długo w noc przeciągały się przyjaciół rozmowy... Zygmunt dorwał się z rana konia, dosiadł i na Suchawę poleciał, zkąd całą wioskę sąsiednią i dwór widać było. Stał tam z pół godziny. Bóg jednak wie co myślał; powrócił nazad posępny. Znowu tedy chodzili a bzdurzyli o tém i owém, wyciągając stare wspomnienia, pocieszając się i trując niemi... Po obiedzie poszli na ganek... Gracyan popatrzał na ścieżynę idącą przez pole.
— A wiesz ty kto to tam idzie z kijem? odparł Zygmunt.
— Ani chybi stryj Eligi na maryasza. Gdy mu się bardzo znudzi, a skorci go starego miodu pociągnąć, często się do mnie przywleka... Nic-że się nie odzywaj, siedź w kącie spokojnie... zobaczymy co za minę zrobi, gdy cię zobaczy.
Był to w istocie stryjaszek, wcale nie domyślający się jaka go tu niespodzianka czekała... Przydreptał do ganku, kij postawił, wszedł, z Borodziczem się zaczął witać, i nierychło dopiero oczy zwróciwszy w drugą stronę, postrzegł kogoś siedzącego, nie poznał go i skłonił się. — Ale ciekawość wzięła starego przypatrzeć się gościowi lepiéj: podniósł głowę...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.