— Gadać? nie gadać? powiedzieć? czy milczeć?
Zmiarkował wreszcie, że kto inny tę tajemnicę wyśpiewać może; czemuż on nie miał zawczasu uprzedzić? Spieszniéj niż zwykle krocząc przez miedze i polami, stryj Eligi dobił się do domu tak zmęczony, jak już od dawna nie był. Nie poszedł już do swojego mieszkania na folwarku, ale prosto do dworu. Wieczór był prawie tak piękny jak wczora. Elżusia siedziała z siostrzenicą w ganku i opowiadała coś szczebioczącéj dziecinie, gdy Eligi wpadł tak żywo, że się z ruchu jego domyślić już było można, iż coś przynosił bardzo ważnego. Ale przyszedłszy tu... zmieszał się, nie wiedząc jak do rzeczy przystąpić; zdało mu się to tak trudném, iż zwątpił, czy wiadomość ta przez gardło mu się przeciśnie.
— Gdzież to stryj bywał? spytała pani domu.
— A — u Borodzicza!
— I tak prędko z powrotem — czy nie było go w domu?
— Był... był... a jeszcze i gość...
Zaczął już tylko ręką trząść, nie mogąc daléj mówić.
— Gość! gość! powtarzał...
— Któż to taki?
Eligi wstał aż z ławy, ręce tragicznie załamał: — Gość... a no kto? kto? jak ja to mam powiedzieć?
— Któż taki u Boga śmiejąc się zawołała Elżusia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.