Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

Zygmunt stał prawie tak samo wzruszony i niepewien siebie, obawiając się zdradzić... Niekiedy ukradkiem spoglądał na żonę — znajdował ją jak skamieniałą, nieruchomą w jednéj postawie... Myślał, że choć przez ciekawość spojrzy nań jeszcze — nie zwróciła się już ku niemu. Widocznie umyślna była ta nieruchomość, ta straż nad wzrokiem. Miarkując że uparte stanie przy ławce będzie natrętném domaganiem się przymusowego spotkania przy wychodzeniu z kościoła — Piętka gdy suplikacye zaczynano, odsunął się od ławy i przeszedł ku ścianie, przy któréj stał konfessyonał. Ukryty zań mógł ją widzieć wychodzącą nie zmuszając do spojrzenia na siebie — przychodziło mu na myśl wyjść przed kościół i tam czatować na siadającą do powozu... potém się wyrzekł téj pokusy.

Suplikacye się skończyły, modlitwy, wszystko, zakrystyan gasił światło, parafianie wychodzili, kościołek na pół był pusty, gdy żywo wstała Elżusia z miejsca, wzięła książki, szepnęła słowo małéj Kasi i poważnym krokiem skierowała się ku wyjściu... Nie zobaczyła Zygmunta, z czego zdawała się być rada... i nie oglądając się już pośpieszyła do stojącego powozu. Borodzicz zawsze jéj rękę podawał i Kasię podsadzał, uczynił to milcząc, wedle zwyczaju, skłonił się, nie powiedział słowa i odstąpił. Stryj Eligi dopiero na gościńcu odetchnął i za cmentarzem się odezwał: