Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

żna, i szmer cichy napełnił izbę jadalną. Pani Bartochowska pierwsza zagadnęła Piętkę śmiało: — czy też wiele osób znajomych znalazł i jak mu się ich proste szlacheckie wesele podobało?
— Ja też do innego życia nie nawykłem, rzekł Zygmunt; a choć wojskowe prowadzić muszę — tęsknię do dawnego.
— Trzeba do niego powrócić! śmiejąc się rzekła Bartochowska.
— O! gdyby można! zawołał Zygmunt: z duszy i serca... ale nie ma do czego i kogo.
Zygmuntowa nie słuchała, choć słyszała pewnie, spuszczoną miała głowę, podniosła ją niespodzianie i o cudo! — stryj Eligi przeraził się bardziéj jeszcze: — prościuteńko na Zygmunta spojrzała oko w oko.
Co ją do tego skłoniło, że tak rychło postanowienie unikania wejrzenia i rozmowy zmieniła, jeden Pan Bóg mógł wiedzieć. Piętka zadrżał. W téj chwili na szyi żony zobaczył dopiero ów łańcuch z granatów — jakby godło przebaczenia... Był to zapewne przypadek, iż go na ten dzień włożyła — dla niego wszakże miał on wielkie znaczenie — otucha wstąpiła w serce, oko mu się rozjaśniło.
— Ciężkiem bo to życie wojskowe czasu pokoju, dodał Piętka. Co innego gdy wojna. Człowiek naówczas o wszystkiém zapomni, zapali się, zdziczeje... obchodzi go to jakby partya warcabów lub szachów.. goni nieprzyjaciela, uchodzi, zabiega; każdy dzień mn coś nowego przynosi... nie ma czasu tęsknić