Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy pański regiment stoi niedaleko? odezwała się obracając ku niému.
— W Wielkiéj Polsce — rzekł Zygmunt — ale mnie choć z takiéj odległości tęsknota do stron rodzinnych przygnała. Walczyłem z nią lat trzy, a choć żołnierz dałem się jéj zwyciężyć... Wziąłem urlop, aby choć kilka dni tu przebyć i z zapasem świeżych wspomnień na dawne życie powrócić.
— Ja znowu powtarzam, dodała Bartochowska: — a po cóż powracać?
Elżusia podniosła oczy na niego... Piętka tak się w nie wpatrzył, iż Bartochowskiéj odpowiedzi nie dał, dopiero gdy jejmość oczy spuściła, spytał przepraszając o co go pytała....
Śmiać się poczęła pani Bartochowska, Elżusia oczy spuściła i zarumiemieniła się... Początek był nadzwyczaj szczęśliwy, poczciwy Mioduszewski rozochocony omal półmiska z bigosem nie wywrócił. Zaczęto się śmiać... i — pani Piętkowa rozśmiała się także — czego od dawna nie bywało.
— Obiad się przeciągnie, półgłosem rzekł Mioduszewski — a kto miał niegodny zamiar nciekania do domu po nim, będzie ukarany... bo noc ciemna, ludzie pijani pewniusieńko — i chyba pieszo.
— Pijesz pan coś do mnie pewno — odpowiedziała Elżusia z nienacka... ale my z temi drogami, choćby i po nocy, jesteśmy oswojeni, to nas nie straszy...
— Chyba konie same pójdą! rozśmiał się stary: bo