— Więc pozwalasz mi pani?...
— Ja nic nie pozwalam i niczego panu niebronię! żywo przerwała Elżusia... Tyle oczu na nas patrzy! dodała... przerwijmy rozmowę przykrą dla nas obojga... Taniec się kończy...
— Ale po tańcu — czy mi się choć zbliżyć wolno?
— Mówiłam panu, nic nie pozwalam — niczego nie bronię... praw żadnych nie mam...
— Masz je pani, bom ja od trzech lat je złożył w twe ręce całe... wyłamywać się nie myślę. Miałaś pani tego dowody...
Elżusia głową potrzęsła milcząca.
Taniec przedłużał się jeszcze, oczy niemal całego zgromadzenia na nich były zwrócone... Elżusi twarz pałała... Zygmunt bledniał, czerwienił się, mieszał, z dala stojący stryj Eligi mówił już trzecią zdrowaśkę... a Mioduszewski poglądał niespokojny. Tymczasem szereg tańcujących w którym był Zygmunt z Elżusią wszedł do pokoju gdzie właśnie starszyzna około beczki z kielichami gospodarowała — tu wrzawa panowała taka, iż niewiem czy blizko siebie idący usłyszeć się mogli... przerwać więc musiano rozmowę, a że młodzież domagała się czegoś skoczniejszego, poloneza wreszcie dokończono i każdy z ichmościów panią swą na miejsce odprowadził. Zygmunt też podał rękę Elżusi, a że siedzenie było daleko dosyć, całą tak salę z nią przejść musiał. Scisnęli się wszyscy na to patrzeć... szmer podziwienia i śmieszki dały się słyszeć do koła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.