cze przyborów, które Ignasi służyły do ślubnego ubrania, muzykę dochodzącą z sali, śmiechy wesołe starszyzny przy kieliszkach i śpiewy do tańca. Elżusia ze łzawemi oczyma chodziła jakby pasując się z sobą. To zwieszała głowę na piersi... to do góry ją podnosząc — powtarzała znowu; Nie! nie! Nikt jéj nie widział; łamała ręce... stawała.. Myśl snadź przechodziła wszystkie następstwa przebaczenia i rozstania... przyszłość wdową i we dwoje... Gdy Mioduszewski ukazał się na progu, gorączkowo uciekając od domu tego, do którego coś ją zdawało się ciągnąć... rzuciła się ku niemu i w milczeniu dobiegła do kolebki... Borodzicza, który rękę jéj podał do wsiadania, nie poznała... padła w głąb powozu.
Konie ruszyły... Dwór oświecony rzęsisto, w którym kipiało weselem, został wkrótce daleko... bo konie ujęte silną i wprawną ręką biegły coraz przyśpieszając kłusa... Była może godzina pierwsza z północy... trzy mile dzieliły wioskę Piętków od majętności wojskiego... Zwykle trzeba było na przebycie tej drogi półtrzeciéj godziny... teraz, mimo nocy, któréj gwiazdy przyświecały... mimo nie zupełnie dobrych dróg, starczyło dwóch godzin na przebieżenie jéj. Zaczynało się zbierać na dzień, gdy wioska, do któréj jechali, ukazała się z dala w mroku... Elżusia niespokojnie wyglądająca co chwila, mogła dostrzedz dwór... w którym światła nie było nigdzie... wieś spała... Na wschodzie jakby łuna zielonawego światła przecięta chmurami szaremi rozszerzała się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/267
Ta strona została uwierzytelniona.