Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

Machnął ręką i siadł do barszczu... Frasunek nie przeszkodził mu zjeść głęboki talerz do dna, zakąsić ogórkiem kwaśnym, poleconym wielce w podobnych wypadkach, zapić to wódką gdańską i zajeść piernikiem.
Dobili się potém do stajni, do koni i bryczki, i pojechali. Nie spieszyli wszakże tak bardzo, bo woźnica ich po trudach nocy burzliwéj drzemał... i dopiero dobrze z południa, gdy apetyt już mocno się obu czuć dawał, ujrzeli dworek Piętków.
— No — jak ci się zdaje? — spytał Mioduszewski: zastaniemy my tam Zygmunta czy nie? przyjęty czy wziął odprawę?
Eligi w palce stukał.
— Kto go wie? z kobietami mosanie, nigdy niczego pewnym być nie można...
Ale już we wrotach nie było wątpliwości o Zygmuncie, bo oboje państwo Piętkowie stali w ganku i witali z dala poznanego Mioduszewskiego.
Temu poczciwcowi aż się coś w oczach mgliło.
— Niechże będzie panu Bogu chwała! zawołał — no, tak, to lubię... Vivant państwo młodzi! dodał wyskakując w ganek. Ale bez wesela się tu nie obejdzie... wesele być musi... od tego nie odstępuję... Ślubu nie potrzeba... a poskakać i poradować się z powrotu syna marnotrawnego musimy! Królowo moja — rzekł całując w rękę Elżusię — gdybym ja się w to nie wdał, Zygmuntowi otuchy niedodał, spisku