cuzica z teatrum królewskiego zbałamuciła, urwał się wisusisko i poleciał za nią do Drezna...
Matka i ojciec ręce załamali.
— O! miłyż ty Boże, Elżuńka droga, co tu z nim poczynać! Uspokój się...
A widząc wielkie rozgorączkowanie córki matka niespokojna szepnęła drugiéj córce — Larendogry! Larendogry!
A co mi tam Larendogra! ofuknęła Elżuńka sztukając nóżką w bucik z podkówkami obutą — ja tego łotra nauczę jak się ma z żoną poczciwą obchodzić! Ja mu nie dam tak spokojnie bujać po świecie samopas... Zobaczymy!
— A cóż? pozwiesz go przed sąd? zawołał ojciec, albo przed konsystorz?
— Co? ja? żeby ludzkie śmiechy wywołać? albo to ja sobie sama rady nie dam? wołała Elżusia — albom to ja dziecko żebym na skargę chodziła?
— Cóż mu zrobisz?
— Co? dokończyła Zygmuntowa z gniewem — ot przybyłam kochanych rodziców pożegnać, prosić ich o błogosławieństwo, a jutro po jutrze stryja Eligiego biorę w rekwizycyę, pistolety za pas i ruszamy po łotra do Drezna, a choćby i na koniec świata. Znajdę go gdzieś przecie — zechce się opamiętać i na klęczkach przeprosić to go z sobą przywiozę, nie — to jak psu w łeb wypalę — niech się niepoczesne plemię na świecie nie mnoży!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.