Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

Pieniądze miała w swych rękach Elżusia, ojciec też tysiąc talarów bitych in vim melioracyi wyliczył na wszelki wypadek, przyszło do narady ostatecznéj jak się wybierać. Zdania były podzielone, Elżusia chciała brykę prostą dla siebie wziąć i stryja, woźnicę, jednego pacholika i od wypadku konnego też, aby czasem w ciężkich przeprawach przodem drogę mógł wypatrzyć; ojciec radził kolebkę i konnych czterech i pachołków dwu... i pannę respektową... Jéj to wszystko ciężyło, byłaby zaprawdę samotrzeć konno ruszyła, gdyby jéj dopuszczono, a podróż nie widziała się za długą.
Drogi były podówczas dosyć bezpieczne, wszakci bez pewnego orszaku i dla przyzwoitości i dla obrony nikt się nie wybierał, tém bardziéj kobieta. — Uparł się stary Okón, aby kolebkę wzięła i ludzi więcéj z sobą. Stryj Eligi, którego nie pytano czy jechać sobie życzy, zaliczony był jako towarzysz niezbędny i mentor w podróży konieczny.
Trzeba zaś wiedzieć, że jak koło domu był pan Eligi nieoszacowanym, tak trochę daléj w świat, trudno mu sobie radę było dać, — mało go bowiem znał. Flegmatyk był, namyślający się długo, niepewien zawsze jak lepiéj, frasobliwy nad miarę...
Cały ten dzień jeszcze zabawiła Elżunia u rodziców, a nazajutrz rano konie nakazała aby gotowe były, i stryjowi też zapowiedziała, by zapaśny żupan i kontusz z sobą wziął, bo w domu nie długo popasając ruszyć mieli w drogę. Zawojowała ich tam