Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

nieszczęścieby ich spotkało, na kobietę nikt by go nie zrzucił tylko na jéj opiekuna.
A że kuć musiano koła, bo obręczę się na nich okazały do długiéj drogi za słabe i pasy surowcowe też kręcić jéjmość dała i szyć na nowo... zostało parę dni czasu. W wielkim sekrecie stryj Eligi pomyślał, czyby też duchownego rada nie była skuteczną. Nie okazując tego po sobie, pieszo poszedł do blizkiego konwentu księży kapucynów, których gwardyan był człowiekiem wielce świątobliwym, a wszyscy go szanowali — i prawie za świętego mieli. Mało się on w światowe rzeczy mięszał, zatopiony będąc w nabożeństwie i rozmyślaniach, ale ilekroć go od nich oderwano, tak namaszczoném i skuteczném słowem przemawiał, tak jasno w sercach widział, iż najlżejsi ludzie a niepoczciwi niedowiarkowie zdumiewali mu się i pokornie poddawali.
Nie chciał stryj Eligi, aby synowica o jego wyprawie się dowiedziała, z fuzyjką więc z domu wyciągnąwszy, u leśnika konia pożyczył, a że ten siodła nie miał, na worku, zamiast strzemion przywiązawszy postronki — chudą ową szkapiną utykającą jeszcze w dodatku, dobił się do miasteczka.
Wstyd mu było do klasztoru tak zajechać, konia więc w gospodzie zostawiwszy, co najprędzéj pieszo do furty pobiegł, żeby się do gwardyana dostać. Miał dobrze sobie znajomego ojca kanafarza, którego szczęściem zaraz w korytarzu napotkał.