Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

— Moje dziecko! zawołał — a cóż tam głos mój u niéj ważyć będzie?
— Jakże nie? rzekl Eligi — ona was szanuje i słucha... Przyjedźcie ze mszą ś-tą jutro jakbyście o niczém nie wiedzieli... przyzna się wam zaraz, może ją od tego szalonego zamysłu odwieść potraficie?
Gwardyan głową potrząsł. — Ze mszą ś-tą przyjadę, rzekł — czemuż nie? słowa nie poskąpię, ale ja wam za skutek nie ręczę... Kobieta z męzkiém postanowieniem i wolą wielką...
— Zacna, poczciwa, dobra — ale — rzekł ze stłumioném westchnieniem stryj Eligi, któremu się bardzo jechać nie chciało — ale Herod-Baba!!
Gwardyan sję uśmiechnął: — No, rzekł, uspokójcie się — uspokójcie, co Bóg da to da... ja do was jutro ze mszą ś-tą przyjadę... a powiem jéj co mi Duch święty natchnie.
Z tą obietnicą stryj do gospody wróciwszy, konika kulawego dosiadł, dostał się do chaty leśnika, a ztamtąd wieczorem, zająca po drodze ubiwszy, do dworu cichaczem wrócił.
Jeszcze było z rosy nie obeschło rannéj, gdy wóz O. gwardyana zatoczył się przed ganek. Elżunia wybiegła uradowana, całowała go po rękach.
— Otoś mi, ojcze kochany, w porę przybył, jakby cię Opatrzność zesłała! — zawołała — pobłogosławicie mię na drogę...
— Gdzież? dokąd asindźka ruszać myślisz?
Elżuni łzy się z oczu puściły.