Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mnie wezmą, królowo ty moja! czyż to prawda, że wy w świat jedziecie? zawołał.
— Muszę, rzekła Elżusia, nie z ochoty to czynie, ale z konieczności. Zygmunta licho w świat poniosło ratować go trzeba.
— Królowo moja — ale możeż to być! do Saksonii?
— Choćby i do Hiszpanii! odparła... muszę mu pokazać, że z siebie żartować kobieta nie da... Gdy jegomość tu powróci, co daléj będzie — pogadamy.
— Niech mnie wezmą! królowo moja... a to Judyta jesteś druga — dosyć niezgrabnie odezwał się Mioduszewski.
— Głowy mu nie utnę, rozśmiała się Elżusia, ale mu ją zmyję jak warta... Ale mój dobry rotmistrzu, nie o to tu idzie; posłałam cię prosić, jako dobrego przyjaciela — rachuję na pomoc twoją...
Wyciągnęła mu rączkę, a stary przyklęknąwszy ją ucałował. — Co rozkażesz! królowo moja, dla ciebie w ogień i wodę. Niech mnie wezmą!
— Ja jadę — odezwała się Elżunia — wioska i gospodarstwo na łasce bozkiéj zostają. Ludzie poczciw ani zbyt się troszczę, ale co nieprzewidzianego może przyjść, rady sobie nie dadzą. Mój rotmistrzu, jakeś przyjaciel, weź nad wioską opiekę.
— Niech mnie wezmą, królowo moja — jam ci gotów nietylko za ekonoma służyć, ale gdybyś mi z wołem wprządz się kazała, to ci będę orał, królowo moja! krzyknął Mioduszewski. Nie ma o czém i mó-