Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! jakże, Trzaska! pomnę.
— Cóż wy tu robicie pośród gościńca?
— W biedzie jestem, synowica, właśnie oto Zygmuntowa, jedzie ze mną, a tu nie ma gdzie przenocować.
— Jakto nie ma gdzie? krzyknął Trzaska, sztrzeliłbym do was, żebyście do dworu nie zajechali — o staje. Toć to karczma moja, a dwór za lasem tuż. Nawracaj! zawołał na woźnicę — ja na koń siadam i prowadzę.
— Czekaj! stój! zatrzymując go zawołał stryj Eligi — Bóg raczy wiedzieć czy się moja synowica zgodzi, a juści do niéj nie strzelicie!
— Jak się nie ma zgodzić? ofuknął Trzaska, dla czego? a kiedyż to kto dobrém sercem ofiarowaną gościnę odrzucił?
I postąpił, zdjąwszy węgierską czapeczkę z głowy, do kolebki.
— Miłościwa pani, rzekł — przypominam się jéj, Trzaska jestem z Czerwonéj Kamienicy, bywałem w domy waszym, dom mój o staje. W gospodzie miejsca nie ma, ale dwór na usługi wasze. Stara matka i ja, oboje was przyjmiemy sercem całém.
Elżusia się skłoniła tylko.
— Nawracaj! za mną! zawołał Trzaska dosiadłszy konia. Stryj do kolebki się dostał, nie było co już próżnych czynić refleksyj, nie mieli téż nic do wyboru; pojechali do Trzasków.