Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Po za lasem mroku się trochę ujęło, widać było nieopodal wioskę znaczną i dwór, który niedaremnie zwał się Czerwoną Kamienicą. Niewiadomo który z Trzasków upodobawszy znać w Prusiech czerwone mury z toruńskiéj cegły, sprowadził był do siebie majstrów i dla fantazyi pańskiéj, wystawił sobie dwór niby malborskiego zamku kawał. Niewielkie to było, a wyglądało dziwnie i nie brzydko. Ludzie nie nawykli do takich budowli, brali to zdala za kościół, a pospólstwo dwór, potém i wieś od niego poczęło zwać Czerwoną Kamienicą. Było więc gdzie gościa pomieścić, bo budynek był obszerny, a w nim tylko jeden Seweryn Trzaska i stara matka jego.
Trzaska miał lat pod czterdzieści, a jeszcze się był nie ożenił, jakoś się ociągał i obawiał tego złotego jarzma. Człek był wesół, ochoczy, gorączka, sejmikowicz zawołany, na obywatelskie posługi gotów, myśliwy, tancerz sławny, dobry towarzysz, ale trochę próżniak mimo zajęć tylu. Matka gospodarzyła, on się najczęściéj od komina do komina włóczył, trudno go było do domu napędzić. Pragnęła stolnikowa bardzo ożenić go, aby się trochę ustatkował — ale się wykręcał bardzo zręcznie, powtarzając zawsze: — Stolnikowo dobrodziejko, będzie na to czas! będzie czas!
Dowodził, że dziadowie nie żenili się przed pięćdziesięciu... i dobrze im z tém było — nie mówił czy też i żony rade być miały takim mężom.
Gdy na drogę do dworu wjechali, Trzaska konia