Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

się jakoś przypodobać umiał, że ten prawie się bez niego obejść nie mógł. Dziemba mu towarzyszył wszędzie, z listami jeździł, do wszelkiéj hulanki posługiwał, szeptali z sobą nieustannie, podarki brał, nawet mu konia z rzędem za coś ofiarował pan Zygmunt. Dla jejmości też usłużnym był, nie można powiedzieć i przypodobać się starał, ale mu się to nie udawało, ta się od niego odwracała nie chcąc go znać. Czuła w nim zausznika i pochlebcę, jak powiadała. A im ona bardziéj się nań krzywiła, tém u Zygmunta więcéj w łaski rosnął.
Dziemba ten, młody jeszcze, chłop jak dąb, silny, zręczny, na twarzy blady, oczu biegających i niepewnych, jakby do dworu przyrósł; inni się mieniali, ten siedział... Parę razy brał go z sobą i w drogi pan Zygmunt, myślała jejmość, że go gdzie podzieje — ale nie.
Gdy się to nieszczęście stało, że Zygmuś za francuzicą drapnął, Dziemba we dworze był i w nim został. Elżunia ani nań spojrzała. Chodził do stołu, miejsce mu dawano, chleba nie odmawiano, lecz dobrego słowa nigdy. Cały ów gniew jejmości, odgróżki jéj, wybór w drogę, wszystko się to w oczach jego odbyło — patrzał się nic nie mówiąc. Gdy inni na Zygmunta pioruny ciskali, on ani mruknął — spuszczał oczy i ręce zwinąwszy palcami kręcił. Chodził, narzucając się do jakiéj służby, na posyłkę, ale jejmość go użyć do niczego nie chciała. Inni też we dworze co mu łaski pańskiéj zazdrościli, nie