Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

pan Eligi powiada, że asindźka za tym wietrznikiem gonisz! Po co się to zdało szukać wiatru w polu. Wróci on i sam... Jam na to patrzał niemal jak ich tu dwóch, a bodaj trzech w te sidła wzięto. Przywieźli te nieszczęsne skocznice razem z teatrum królewskiem... a szło wszystko na operę dobijając się dostania u dworu biletów, jakby na odpust lub nabożeństwo! Wsza kże mi tam druga taka szatanica jak owa Duparc, niejaka Fanfan, mościa dobrodziejko, tak samo syna uwikłała, że za nią mi się wyrwał do Saksonii!
— A widziałżeś pan starosta tę Duparc? zapytała Elżusia.
— Dwa razy, mościa dobrodziejko, dwa razy w balecie, jakiejś księżniczki Aulidy. Skakały te małpy i wyrabiały nogami łamańce, że sobie człek oczy musiał zakrywać, a co która bezeceństwo popełniła, to klaskano i cieszono się jakby cudu dokazała. Prawda że tam one i w powietrzu się nosiły i klękały i kręgowały... na podziw, ale — z piekła rodem mościa dobrodziejko — ten bezwstyd, jakiego u nas od początku świata nie bywało...
— Cóż one! piękne tak? zapytała niecierpliwie Elżusia.
— Nie bardzom się im przypatrywał, mościa dobrodziejko aby na sumienie tego wszeteczeństwa nie brać — a no — rzekł starosta — nie wydało mi się to nic osobliwszego.... tylko pomalowane jak jajka wielkanocne.