Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy tu mówiła, poczciwy starosta z otwartemi usty stał, jakby uszom własnym nie wierząc... bladł, przestraszył się, oglądnął na Eligiego... nie wiedział co mówić na to.
— Mościa dobrodziejko, wyjąknął dobrze się namyśliwszy — jest racya... to pewna, czy tylko tym sposobem poprawicie łotra waszego, niewiem. Niezwykła to rzecz widzieć niewiasty tak mężne... a no... a no... ciarki po mnie przeszły gdym asindźki słuchał. Spojrzawszy na nią ludzie potępią Zygmusia, a posłyszawszy kto wie? gotowi powiedzieć, że z husarzem się ożeniwszy omyłką, drapnął od niego, gdy wąsy zobaczył.
Elżusia popatrzała nań, a jakby na dowód, iż husarzem nie była, rozpłakała się.
— Co tu począć? zawołała. Może byś asińdziej miał słuszność, gdyby z innym do czynienia było, a nie z tym oszalałym Zygmusiem. Łzy tu nie pomogą.
— A krucice jeszcze mniéj, odparł starosta — wierz mi asindźka.
— Więc cóż? cierpliwość, ale ja jéj nie mam.
— Hm! znalazłoby się coś jeszcze — odezwał starosta... tylko to nie dla asindźki...
— Cóż przecie? pytała Elżusia.
— Nie stworzona jesteś komedyą grać... co w sercu to na dłoni! a tu by trzeba właśnie tak postąpić jak w onéj sztuce, którąm na teatrum widział, gdy ostatni raz król JM. był, a z nim francuzka Duparc.