Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

dziwy, na łeb i szyję, przodem z językiem poleciał. Znać on go był tam na straży zostawił.
Starosta i Eligi, zaczęli rękami do góry i koło głów machając, wyrażać przerażenie swe i oburzenie.
— Niepoczciwy Dziemba! krzyknął Eligi — a no — moja kochana pani — żeby on miał tam zostawiony być i o Zygmuncie co wiedział — to nie. Świadkiem byłem gdy lamentował i mam to przekonanie, że tak go będzie musiał szukać i gonić jak my, grając w ciuciubabkę. A kwestya kto go z nas prędzéj dogoni!
Westchnął stryj.
— Co gorzéj, rzekł powoli starosta, iż prawdopodobnie ani wasz ani mój już nie są w Dreźnie. Francuzice się porozłaziły... chcę mówić porozlatywały po świecie. Słyszę, że były w Lipsku, drudzy plotą, że do Flandryi ruszyły, a inni, że do Paryża. Nuż ci trutnie za niemi? dodał Brzeziński, to potém — per pedes i jak marnotrawni synowie odarci wracać będą musieli, jeśli ich gdzie po drodze prusacy gwałtem nie zawerbują i nie zainkorporują do gwardyi króla JMości... a z niéj jak z piekła — nullo redemptio! a oba nasze chłopy jak dęby! a pruski król za takich na wagę złota płaci! i jemu to wszystko jedno, szlachcic czy nie, byle pleczysty a miał na czem dźwigać karabin. Ot co mnie przeraża...
Elżunia ciągle posępnie zamyślona, skrzywiła usta nieco.
— E! rzekła, gdyby jakich kilka miesięcy pocho-