Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

dzili pod muszkietami... nie zawadziłoby... a wykupić zawsze można.
— Otoż bo to, mówił daléj starosta, że pono nie zawsze można... oni się tam w wielkiego wzrostu ludziach, a potężnéj siły tak kochają, iż cuda o tém prawią. Łapią ich po wszystkich drogach, kupują, zwożą... i nie ma ceny jakiéj by król pruski nie dał za dorodnego grenadyera. Nasz moja mości dobrodziéjko — kocha się tak samo słyszę w czerepach i garnuszkach i mówią ludzie, że z prusakiem raz taki handel zrobili; prusak dał kilka wanien porcelanowych chińskich, a sas kilkudziesiąt żołnierzy po półczwarta łokcia! Elżusia myślała, że starosta żartował, a plotka ta przecież była historycznym faktem.
Przerażało ją daleko mocniéj to, że Eligi i starosta prorokowali, iż zbiegowie mogli się już nie znajdować w Dreznie, ani może w Lipsku i że za niemi gnać przyjdzie aż do Flandryi i kto wie jak daleko. Mimo to Elżusia się nie zachwiała, zdało się jéj, iż stryj ze starostą w spisku będący, umyślnie ją tak przestraszał, by od dalszéj powstrzymać podróży. Raz postanowiwszy pogoń, bądź co bądź zawrócić się z niéj nie chciała, namarszczyła piękną twarz, podparła na białéj dłoni głowę i siedziała zadumana nic nie mówiąc.
Starosta pożegnał ją i przeprowadzony przez stryja wysunął się powoli.
Drugiego dnia nie żartem już sposobiono się w drogę, stryj Eligi jeszcze bardziéj sposępniał, nie żeby