Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

W chwili gdy to mówił, wojewoda stojąc z karłami i panem Eligim po środku sieni karczemnéj, błysnęło straszliwie, a w tejże chwili trzask jakby się już karczma waliła, zagłuszył mówiących i swąd siarczysty dał się słyszeć. Wojewoda przeżegnał się, co też uczynili wszyscy przytomni, karły na kolana popadały. W tém naprzeciwko buchnął z domostwa sąsiedniego płomień, a krzyk i wrzaski napełniły rynek i dom cały. Przestrach ogarnął wszystkich.
— Pali się! Ogień! Ratujcie! wołali ze wsząd i biegali bezprzytomni.
Z izby swéj wybiegła też Elżusia zobaczyć czy się co stryjowi lub ludziom nie stało. Wojewoda, który stał spokojnie, posunął się ku niéj, mimo zamętu ogólnego nie zapominając o obowiązkach grzeczności.
— Uspokój się acani dobrodziejko — rzekł, my tu wszyscy na straży stojemy, a ognia do nas ludzie moi nie dopuszczą. W każdym razie nad jéj bezpieczeństwem czuwać będziemy.
Elżusia dziękowała, wojewoda jak w obraz się w nią wpatrywał. Wybiegając zrzuciła była płaszczyk z ramion, kibić jéj jeszcze się piękniej rysowała w sukni obcisłéj, a zarazem owe kruciczki, które na sznurze uczepione w kieszonkach miała, zdradziły się rączkami, które z nich wyglądały. Wojewoda je dosztrzegł i zdumiał się.
— Na Boga żywego! zawołał — a cóż to asińdźka