zna, muszę jechać chociem się w drogę nie wybrał. Sprawa gardłowa.
Dziwnie nań popatrzał Eligi.
— Osobliwsza rzecz — dodał, że się tak spotykamy, rzekłby kto, że stolnikowicz w tropy nasze podążasz.
Trzaska ramionami ruszył.
— Co się wam śni — jadę bo muszę! Ale ponieważ znowu się zetknęliśmy — jakże tam piękna heroina nasza?
— Cóż? zdrowa i spokojna, rzekł stryj, mniéj ją bodaj podróż męczy, a sprawa kłopocze niżeli mnie! Ale waszmość musisz gospody szukać.
— A tu kto z wami?
— Wojewoda inowrocławski.
— Miejsca nie ma?
— Ani kęska...
— Kiedyż jedziecie daléj?
— Jutro do dnia, jeśli koło nam przyklepią.
Odszedł pan Eligi, ale zafrasowany udał się zaraz do synowicy. Wszedłszy obejrzał się, potarł podgoloną czuprynę i ręce załamał.
— Widzisz asińdźka, moja złota Elżuniu, co to za bieda młodéj kobiecie wybrać się na takie azardy! Co krok to nowe kłopoty.
— Jakież? kochany stryju? przecież jam nie winna że piorun trzasł w karczmę!
— Ale oto wojewoda się gorzéj od karczmy do asińdźki zapalił! a tu i Trzaskę licho niesie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.