Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak to? Trzaskę? gdzie?
— A jest tu, plecie że go jakiś referendarz do Saksonii wyprawił! Jaka to prawda... On się od Czerwonéj Kamienicy za waćpanią wlecze!
Elżusia ruszyła ramionami niecierpliwie.
— Zabronić mu trudno jechać tą co i my drogą, rzekła — ale się myli jeśli myśli, że w podróży znajomość zawiąże. Źle trafił i płochy człek, widzę, nie wiele mam dlań szacunku.
Zastanowiła się nieco.
— Kochany stryju, rzekła — jest na to wszystko rada. Nic nie trzeba ichmościom mówić kiedy my jedziemy. Niech koło klepią jutro cały dzień, posiedziemy tu, ci pojadą przodem i tak się zgubiemy. Juścić niemogą chcieć mi towarzyszyć, bo ja na to nie pozwolę, a który by probował, będę wiedziała jak się z nim mam rozprawić.
Powiedziała to takim głosem i z taką odwagą, że pan Eligi osłupiał.
— Ale — Elżusiu kochanie — pana wojewody asińdźka potrzebować możesz! Kto wie co się stanie, ten pan wiele znaczy u dworu!
— Ja z dworem do czynienia mieć nie będę! odparła kobieta.
— Któż to może wiedzieć — mruknął stryj — te diablice na jurgielcie są dworskim. Kto wie gdzie Zygmuś, może opieki prawa wzywać przyjdzie.
Elżusia się rozśmiała.