Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja prawa innego nad moje własne nie znam i to mi starczy. Tylko proszę o wyjeździe nie wspominać nic, a puścić ich przodem.
— Tak, — jeśli się to uda! dodał Eligi.
— I kochany stryj — bądź łaskaw gdy spytają, o niczem niewiedzieć.
— Zapewne i to się rozumie — rzekł Eligi — tylko, że Trzaska to desperat jakiś!
— My o nim i wiedzieć nie powinniśmy! przerwała Elżunia — co nam do niego, a jemu do nas!
Po burzliwym wieczorze, noc jakoś przeszła spokojnie, powietrze znacznie ochłodło, a ranek zwiastował się nader piękny. O świcie ludzie wojewodzińscy do podróży się zaczęli sztyftować korzystając z chłodku. Gdy Eligi wyszedł do sieni, znalazł tu i wojewodę z karłami, już ubranego, który ujrzawszy go odezwał się głośno.
— Polewka winna na jegomości czeka! a co tak z jazdą marudzicie? u was widzę nic nie gotowo:
— Stopki całuję, wojewody — skłonił się pan Eligi — będziemy i my niebawem gotowi, ale to z kobietami wiadomo — zawsze się powolniéj guzdrze. My nagoniemy.
— A no, bo ja jechać muszę — rzekł wojewoda — gorąco we dnie straszne, lepiéj w chłodku przestać.
Wypiwszy polewkę na prędce, submitował się pan Eligi, do kolasy odprowadził senatora, karły posiadały z boku na drążkach i cała procesya powozów, konnych, wozów, koczych ruszyła pompatycznie