muś ją bystrością znać dowcipu i układną postawą obałamucił, bo inczéj byłaby pewnie poszła za Borodzicza.
Gdy się ta nieszczęsna przygoda trafiła z Zygmuntem, Borodzicza nie było doma, jeździł do krewnych kędyś daleko. Dopiero wróciwszy dowiedział się o wszystkiem. Pierwszego tedy dnia nie spoczywając, do Okóniów pojechał.
Zastał tam łzy i niepokój i wiadomość o podróży Elżusi z panem Eligim. Stryja znał dobrze, a wydało mu się, że dla towarzyszenia młodéj kobiecie w daleką drogę źle był dobrany — to go zasmuciło bardzo. Nie mniéj myśl iż rzucona bez opieki w świat nieznany, wiele przecierpieć musi.
Nie mówił jednak Okóniom nic, pochodził z niemi, postękał i do do domu powrócił. Tegoż wieczora dla zasięgnięcia języka do Mioduszewskiego pojechał. Oba oni jednakiemi byli adoratorami pięknéj Elżusi i nawzajem się też wielce kochali. Ledwie Borodzicz z konia pośpiał zsiąść, już go stary Mioduszewski witał.
— A co! bratku! nie ma królowéj naszéj nie ma!
— Jać to za tem do waści na radę przybyłem, ściskając go odparł Borodzicz — nie dosyć że pojechała nieopatrznie w cudzy kraj, ale kogoż wzięła z sobą, hm...
— Rozgotowaną sztuka mięsę! zawołał Mioduszewski, bo to kruche jak ona a nie posilne. Niech mnie wezmą! pojechał Eligi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.