Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ino nie po mnie — zawołał Borodzicz z oburzeniem, to się po Borodziczu nie okaże.
Tak jakoś rozmowa drażliwa się skończyła; biedny Gracyan stał a patrzał, czując że swą panią nie rychło znów zobaczy.
— Pewnie panu do tych szlązkich wołów pilno — rzekła filuternie trochę Elżusia, ruszaj że szczęśliwie nie wstrzymujemy, my tu jeszcze nocować będziemy.
Skłoniła mu się, wyszedł rad nie rad, a stryj Eligi za nim. Ale mało co już mówili, bo Gracyan do rozmowy skorym nie był, stryj ponuro chodził, wreszcie namyśleć się należało co tu począć. Pożegnali się w rynku, Borodzicz schronił się do żydowskiéj izby, gdzie sobie jajecznicę zadysponował. Zastygła wszakże ta podróżna potrawa, a jeszcze chodził i dumał a przemyślał co miał z nieszczęsną swą figurą uczynić, aby nie narzucać się kobiecie, a na straży jej pozostać. Po długich rachubach postanowił ruszyć przodem i wyczekawszy gdzieś, aby go minęła, później za nią nieznacznie podążać.
Gdy się to dzieje, na gościńcu dobrze przodem przed wszystkimi poleciał Juliusz Dziemba z tą informacyą, aby sobie gospody szukał pod „Polskim Trębaczem,“ kędy pocztylioni stawać nawykli, co z listami extra do króla posyłani byli. Dobił się do stolicy właśnie w taką nieszczęśliwą porę, gdy z Niemiec różnych książąt, z całego świata podróżnych moc się była wielka zbiegła do stolicy, w nadziei jakichś uczt i uroczystości nadzwyczajnych. Po nie-